A jednak!

2008-02-01 00:00

Jak to było? “…Nadejdzie kiedyś dzień zapłaty, sędziami wówczas będziem my…”.

Skąd wiadomo, że nadchodzi? Bo już zaczęli prosić o pardon. Bo już zaczęli wołać o bezkarność.

Teraz jednak czas szybciej się obraca, nie sądziłam, że aż tak. Ledwo co publicznie linczowali wskazanych kolegów. Ledwo co umościli się na stanowiskach i zaczęli brać takie pieniądze, które - jak polskie media polskimi – nikomu się nie śniły, a już na pewno nie im, właścicielom takich potencjałów intelektualnych, osobistych, zewnętrznych i wewnętrznych. Ledwo co sami mianowani “elytą” zdążyli zatrudnić krewnych, znajomych, bliższych, dalszych, byle - jak oni – potrafili kierować się zawiścią i nienawiścią do tych, którzy “już byli”, a służalstwem wobec tych, którzy są teraz.

Tylko sławy brak i frenetycznych oklasków publiczności dziwnie nie słychać.

Tak, ale w sposób cywilizowany

Naprawdę?

No to czytamy:

“na polskiej scenie medialnej ostatnimi czasy pozew sądowy staje się narzędziem do pogrążenia polemisty”.

Polemisty? A to by się zdziwił Smolarek, bo on wie, że jest napastnikiem, nie mówiąc już o Lubańskim i Bońku, którzy też nie byli polemistami na boisku ale napastnikami właśnie.

Po pierwsze:

na polskiej scenie medialnej używa się obelgi np. lustracyjnej

i zniewagi – np. zawodowej oraz krzywdy na honorze.

Czytamy dalej:

“…zamiast wzywać prawników, powinno się rozprawiać z krytykami na łamach własnej gazety”.

Której? Zwłaszcza tej, w której drukuje oszczerca? Obecni właściciele Programu Pierwszego Polskiego Radia utrzymują, że antena nie jest od załatwiania spraw osobistych. Nawet, jeśli się dla niej pracuje i właśnie za to jest się atakowanym.

Jeszcze jeden autor:

“Zamiast żądać sprostowania od tego, kto zamieścił kłamliwy artykuł lub materiał telewizyjny, domagałbym się wyemitowania prawdziwego”.

Którego prawdziwego? Skoro to, co wydrukował, było oszczerstwem, zwłaszcza zleconym? Oraz:

“…Michnik powinien go (oszczercę)

zmiażdżyć własnym artykułem…”

“Michnik powinien użyć broni, jaką jest pióro,

bo tak właśnie dyskutują dziennikarze”

Proszę, proszę… Kto to jest Michnik, na ogół wiadomo. W Polsce, w Europie, w świecie. Kto zna autorów rad nieproszonych, którym demokracja zniosła hierarchię, choć tłumów wielbicieli nie byłabym już tak pewna? Ale jestem prawie pewna, że Michnik nie utonie we łzach na wiadomość, że pani Dorota i pan Grzegorz wiedzą lepiej od niego, jak powinien zachować się dziennikarz.

Żeby określić krótko: Michnik stworzył gazetę, która, czy jest w bessie czy na hossie, nie ma sobie równej w europejskiej przestrzeni, od Lizbony po Tbilisi. Można się z nią zgadzać albo nie, można ją lubić albo nie uznawać, ale stworzył ją Michnik razem z ludźmi, których też stworzył jako dziennikarzy.

Bo stworzył i z sukcesem wypraktykował metodę: zebrać ludzi wykształconych w najróżniejszych dziedzinach i zrobić z nich dziennikarzy.

Na ogół praktykuje się odwrotnie – bierze się analfabetów i ucząc zaledwie warsztatu (głównie manipulacji przy montażu) próbuje się uformować inteligentów.

Zdaniem admirowanej przeze mnie pani profesor Jadwigi Staniszkis:

“sąd wprowadzony do dyskursu sprawia, że w Polsce zanika wymiana myśli. […]

To pokazuje,

że wąskie środowisko polskiej inteligencji [samo się zwęziło? I.D.], środowisko opiniotwórcze zostało tak pofragmentowane i tak podzielone, że wszelka dyskusja wydaje się być niemożliwa, a wymiana zdań jest niezwykle emocjonalna i właśnie to doprowadziło do tak głębokich podziałów”


Zostało podzielone, Szanowna Pani Profesor, bo m i a ł o zostać podzielone, aby łatwiej było nim manipulować, upokarzać za brak lizusostwa, nagradzać za usłużność, wynosić na taką wysokość, na której nieprzyzwyczajeni czadzieją.

Do polemiki trzeba mieć partnerów, do wymiany poglądów – także. Tenże Antoni Słonimski czy nieodżałowany w dyskursie publicznym Stefan Kisielewski, których “przypomina sobie” aroganckie nowe dziennikarstwo, zwykł mawiać – właśnie Pan Antoni – że nie uznaje takiej wymiany zdań, w których za swoje mądre otrzymuje czyjeś głupie.

Jeśli zaś chodzi o kopanie się z koniem, to tak, jak nie podaje się ręki komuś, kto może nie zwrócić wszystkich pięciu palców, tak nie dyskutuje się z oszczercą, obojętnie, wynajętym, czy ochotniczym. Wolność słowa – mianowicie – nie polega na tym, żeby ogłaszać kogokolwiek ubeckim agentem, nie publikując równocześnie dowodów, i żądać równocześnie wolności wypowiedzi. Dla siebie.

I to prawda, że sąd nie będzie chronił przed krytyką, ale za zniewagę i obelgę ukarze. Może także za krzywdę i poniżenie, a może nawet za kłamstwo, pomówienie i oszczerstwo?

Pan Profesor Marcin Król przywołuje przypadek brytyjskiego filozofa, który przez jakąś gazetę został nazwany faszystą.

 

Wytoczył proces i wygrał bardzo dużo pieniędzy.

I tu – kto wie – czy nie będzie i u nas pies pogrzebany, choć inaczej. Jeśli i u nas oszczercy i właściciele mediów będą musieli płacić nie grosze na cele charytatywne, ale sumy tak ogromne, że na ich wspomnienie w światowych wydawnictwach wybucha panika i spadają głowy, jeśli przestaną awansować “wypasionych mścicieli” i udostępniać im łamy dla, pożal się Boże, wymiany elit (polskich elit, nie ich własnych) - myślę że tu właśnie będzie pogrzebany. Ten pies.

Jeśli także nasze sądy przestaną dbać o to, aby winni zapłacili jak najmniej, nie tyle w trosce o ich budżety, ale o to, aby ofiary nie dostały aż “tyle pieniędzy”, propozycje zamieszczenia sprostowań za obelgi, zniesławienie i tym podobne są śmiechu warte. Linczuje się ludzi na pierwszych stronach, ze zdjęciami a odwołuje wśród ogłoszeń najdrobniejszym drukiem. W ostatnich dniach widziałam tylko jedne przeprosiny na właściwym miejscu, z właściwym tekstem i powiększonymi czcionkami. Niedowidzący mógł zauważyć.

Panie i Panowie, otrzyjcie łzy. Jest tak, jak dopuściliście, żeby było.

Cóż to teraz zajrzało wam w oczy, mimo iż nadal z zaparciem deklarujecie, że szaty króla są piękne, tylko jego dwór brzydki? Nie broniliściście (odnotowałam dwie, trzy nieśmiałe próby), nie wzywaliście pomocy z zagranic, kiedy linczowano publicznie waszych kolegów. Budzicie się, kiedy oszczercom może zagrozić odpowiedzialność.

O czym panowie i panie myślą, powołując się (teraz!) na środowiskową solidarność czy lojalność, nie mówiąc o zwykłej przyzwoitości? One nie istnieją, tak jak nie istnieje już środowisko. Zostało rozbite. Przy waszej pomocy lub tylko przy zaniechaniach.

Właśnie czytam:

“publicystyczna krytyka [w Rosji] jest rzeczą normalną, nawet ta agresywna i szorstka nie jest powodem, żeby kogoś pozywać do sądu”.

Może czynnik finansowy przemówiłby wreszcie [!] do pieniaczy. (pieniacze to są ci, którzy nie mogą sobie pozwolić na darowanie oszczerstw bo pod nimi zginą).

I jeszcze:

“…u nas [tzn. w Hiszpanii] procesy między dziennikarzami zdarzają się niezwykle rzadko, bo panuje powszechna zgoda że tego się nie robi. Dziennikarze nie ciągają się po sądach…”


Jasne, wystarczy publikować oszczerstwa, aby łatwo, szybko i bez odpowiedzialności pozbyć się konkurencji i nerwicy, powodowanej przez cudze sukcesy. TKM w całej krasie.

Tylko co może wiedzieć o odpowiedzialności za słowo nasze nowe czyścicielskie (od czystek) młode dziennikarstwo, kuszone i nagradzane przez awanse, kiedy sobie wybiera albo wykonuje zamówienie,
 

aby jedną dziennikarkę spośród
piętnastu tysięcy dziennikarzy w Polsce
zniszczyć obrzucając obelgami o agenturalności.



Dla pieniędzy!


To jest właśnie mój przypadek. Czy uważa, że przy pomocy mnie jednej uda się odwrócić uwagę od prawdziwych agentów w tym zawodzie? Według mnie to głównie nie są dziennikarze tworzący, to są ludzie kierowani do zarządzania dziennikarzami, a poprzez nich mediami. I wcale nie na najwyższych stanowiskach, choć zdarzały się i zdarzają wyjątki.

Co wiedzieli o odpowiedzialności za słowo i o solidarności zawodowej:

Michał K.                         Anita G.                      Luiza K.

Amelia Ł.                         Dorota K.                    szef Robert K.

Szef Tomasz W.              Małgorzata R.              wyd. A.S.

wyd. A.S.                        szef Bronisław W.

Co takiego się zdarzyło, że TERAZ postanowili o nią walczyć? Dla siebie.

A pytania, jak pozwanie przez sąd autorów rujnujących ofiarom dorobek zawodowy i opluwających całe życie, wpłyną na klasę i kondycję polityczną polskiego dziennikarstwa, są tyleż naiwne co niestosowne.

Już wpłynęły, mleko jest rozlane.


Wniosek: nie zaprasza się do salonów ludzi, którzy wycierają nos w rękaw, plują do popielniczek i zamiast toalety używają doniczek z kwiatami.

Mediów także nie oddaje się w ich ręce.

Pozdrawiam, c.d.n.
 

 

Irena Dziedzic © 2010 All rights reserved.

Załóż własną stronę internetową za darmoWebnode